ReelRock

19 TWARZY PRZEGLĄDU

Niniejszy tekst pochodzi z książki „Moje Pagóry” autorstwa Zbigniewa Piotrowicza, pomysłodawcy i wieloletniego szefa Przeglądu.
Książkę (zawierającą szereg innych, fascynujących rozdziałów) wydało wydawnictwo Annapurna.

PRZEGLĄD – POST SCRIPTUM
Ten rozdział powstał po wielokrotnych sugestiach wydawcy. Kombinowałem jak mogłem, aby go jakoś wpleść w książkę, ale nijak mi nie wychodziło. Przegląd Filmów Górskich w Lądku Zdroju im. Andrzeja Zawady, bo o to zjawisko tu chodzi, jest właściwie historią równoległą. Nie da się włączyć tej narracji w istniejące rozdziały, choć wątek PRZEGLĄDU pojawia się w nich często. To, co wcześniej napisałem, to – przepraszam jeśli ocena jest przesadzona – trochę portret mojego pokolenia, a trochę także historia dojrzewania do mniej lub bardziej subtelnej refleksji. Od prostej inwentaryzacji obrazów zachowanych w pamięci, do odkrycia, że można też zapisywać emocje, a w końcu do zastanowienia nad sensem rozglądania się po świecie. Może trochę przesadziłem z tym filozofowaniem, ale  próbuję udowodnić, że PRZEGLĄD to osobne wydarzenie, zupełnie inna historia i dlatego trzeba ją opowiedzieć osobno. To pierwszy powód „post scriptum”.
PRZEGLĄD to moje dziecko. Mam do niego sentyment, choć od dawna jest samodzielne i niezależne ode mnie. Moja rola rodzica dobiegła końca. Po kilkunastu latach chętnie z tej roli wyszedłem, bo nie chciałem przez resztę czasu być niewolnikiem własnego pomysłu. Miałem już inne absorbujące zajęcia i plany. To drugi powód do napisania „post scriptum”.
I jeszcze jeden. PRZEGLĄD był organizowany w innych warunkach, według innych reguł i jest to czas, który nie wróci. A ja się trochę starzeję i coraz częściej poddaję się sentymentalnym uniesieniom. Zatem „post scriptum” po raz trzeci.

Andrzej
W 1995 roku, w dniu rozpoczęcia pierwszego PRZEGLĄDU, dostałem o szóstej rano niespodziewany telefon. Dzwonił zakłopotany pracownik uzdrowiska, informując, że czeka na mnie jakiś pan, pierwszy uczestnik imprezy.
– Jaki pan? – burknąłem w telefon, bo pora była stanowczo zbyt wczesna.
– Panie, jak się pan nazywa? – usłyszałem w słuchawce pytanie do przybysza. – Mówi, że Zawada!
Tak poznałem Andrzeja, człowieka, który był dla mnie legendą, a w następnych latach miał się okazać duszą festiwalu. Był pierwszym gościem, jaki dotarł na pierwszy Przegląd. Przyjechał do Kłodzka jedynym warszawskim pociągiem przed piątą rano i sobie tylko znanym sposobem już pół godziny później był w Lądku. Bladym świtem błąkał się jakiś czas po pustych ulicach, aż koło szóstej trafił do Domu Zdrojowego, gdzie zaplanowane były projekcje. Przez następne pięć lat Andrzej był stałym i wdzięcznym bywalcem kolejnych edycji. Z jego inicjatywy po 25-ciu latach doszło w Lądku do wzruszającego spotkania uczestników wyprawy na Kunyang Chhish. Podczas spotkań publiczności toczył najbardziej zażarte polemiki z bohaterami filmów. W czasie bodaj trzeciego PRZEGLĄDU o północy udał się do domu znajomej właścicielki kawiarni (skąd on znał osobiście właścicielkę kawiarni?!), wyciągnął ją z łóżka i namówił do otwarcia lokalu. Ponieważ kawiarenka była malutka, całą gromadką siedzieliśmy na zewnątrz. W wesołym towarzystwie niemal do świtu objadaliśmy się ruskimi pierogami, popijając czerwone bułgarskie wino, którego niezmierne zapasy przywiózł Piotr Atanasow, bułgarski dziennikarz zafascynowany górami i Polską. Nikomu nie przeszkadzał jesienny chłód, a Andrzej opowiadał anegdotę za anegdotą.
Innym razem kilkusetosobowy tłum udał się po koncercie na wieczorne spotkanie przy piwie i dziczyźnie z rożna na Stawach Biskupich. Mocno padało, a pod parasolami i daszkami nie wszyscy się zmieścili. Andrzej zmobilizował liczną grupkę, która przebojem wtargnęła na dancing w niedalekiej kawiarni, a gdy orkiestra straciła już ochotę do grania, zorganizował zrzutkę do czapki na tyle skutecznie, że całe towarzystwo bawiło się do rana. Pamiętam także, jak w jednym z hoteli zlustrował pomieszczenia, gdzie miała odbyć się imprezka i krótkim komunikatem – „Tu się nie pali” usunął rozpostartych w fotelach i dymiących niemiłosiernie miejscowych młodzieńców. Ku mojemu zaskoczeniu wyszli potulnie, w ogóle nie dyskutując ze stanowczym starszym panem. Ważna uwaga: było to jedyne miejsce w obiekcie, gdzie wolno było palić.

Andrzej tworzył atmosferę PRZEGLĄDU i chyba lubił tę imprezę. Wiosną i latem 2000 roku wielokrotnie do siebie telefonowaliśmy. Miał to być rok dla niego szczególny. Właśnie w Lądku postanowił zorganizować uroczystości 50-lecia swojej górskiej działalności. Choroba była jednak szybsza. Andrzej zmarł niespełna miesiąc przed PRZEGLĄDEM. Planowaliśmy, że zasadzi drzewko, które będzie trwałym śladem jego lądeckich spotkań. Nie zdążył, ale drzewko rośnie. W imieniu Andrzeja zasadziła je, wraz z publicznością, Anna Milewska. Anna wyraziła też zgodę, aby festiwal nosił imię Andrzeja Zawady – człowieka, który zostawił w Lądku kawałek swojej duszy.

Ślad obecności Andrzeja okazał się bardzo trwały. W roku 2008 lądecka młodzież licealna wybrała go na patrona swojego liceum. To jedyne liceum w Polsce, któremu Andrzej patronuje. Mam nadzieję, że dla Andrzeja spoglądającego na nas z niebiańskich wyżyn jest to szczególnym powodem do satysfakcji. Spośród kolejnych roczników tej szkoły wywodzą się wolontariusze pomagający przy festiwalu, w holu wejściowym liceum znajduje się stała wystawa poświęcona Andrzejowi. Był świetnym kolegą, dowcipnym gawędziarzem, znakomitym tancerzem. Kochał życie. Ale bardzo serio traktował rolę gór w wychowaniu następnych pokoleń oraz takie pojęcia jak patriotyzm, etyka… Byłem młody i ta nutka patriotycznego patosu trochę mnie bawiła. Teraz już mniej. Bo miał rację. Również wtedy, gdy trzy tygodnie po swojej śmierci mówił z ekranu do milczącej sali wypełnionej wzruszonymi widzami: „Pamiętajcie, nie warto zadawać się z prostakami. Szkoda na to czasu. I z tymi bez poczucia humoru też…”.

Wojsko

Wczesną wiosną 1995 roku oczyściliśmy i ospitowaliśmy lądeckie skałki. Napisałem i wydałem przewodnik, który zilustrował Jurek Bielecki, a nowy skalny rejon miał zostać rozsławiony zawodami organizowanymi jako jedna z atrakcji festiwalu. Zależało mi, aby były to nie tylko zawody, ale wydarzenie, które zapadnie w pamięć. W tym celu wymyśliłem, że pod Skalną Bramą zorganizujemy polową restaurację, czyli stoły, krzesła, białe obrusy, solniczki, serwetki i kelnera serwującego dania. Wszystko w środku lasu, z dala od dróg, ale przy szlaku turystycznym i tuż pod przewieszoną ścianką, na której zaplanowaliśmy wspinaczkowe zmagania. Przedsięwzięcie logistycznie trudne do zorganizowania, choćby z tego względu, że całe wyposażenie wraz z kuchnią trzeba było wnieść. Poszukiwałem wykonawcy cierpliwie, długo i bezskutecznie. Właściwie gotów byłem już odpuścić, kiedy podczas jednego ze skalnych wypadów spotkałem ćwiczących w okolicy żołnierzy. I doznałem olśnienia! Niedaleko, w Kłodzku stacjonuje jednostka piechoty górskiej! Samochody terenowe, kuchnia polowa, stołówka i silne chłopaki.